jednak trzeba bylo zm?erzyc s?e z tym mrow?sk?em, wyjść z lotniska (przyleciałyśmy w nocy i postanowiłyśmy przespać się na karimacie do rana). Po dwóch prawie całkowicie nieprzespanych nocach ruszyłyśmy busikiem Havas (8,5YTL) do centrum. Później czekał nas spacer do Sultanahmet (ew. Sirkeci, ale tam nie dotarłyśmy, gdyż po drodze zgarnął nas naganiacz Sydney Hostelu). Nocleg w tym dosyć przyjaznym, ale też bez rewelacji, miejscu kosztował nas 10$, czyli 15YTL. Oczywiście z podwójnym śniadaniem, no problem my friend... Jednak dla mnie problem, bo już po kilku godzinach chciałam uciekać z tego miasta - nie tylko dlatego, że jest bardzo głośne, ruchliwe, a miejscowi widząc turystę nigdy nie dadzą przejść mu spokojnie, tylko zagadują go, ciągną do swoich sklepów namawiają... no ale chciałam uciekać, bo 1) nie dość, że wyżej wspomniany naganiacz ucałował mnie w policzki za to, że tak pięknie się z nim targowałam, to 2) ciągle ktoś komentował moją fryzurę, zazwyczaj nie powstrzymując się od poklepania mnie po głowie lub pomacania włosów! No halo, krótkich włosów nie widzieli czy co?!
W sennej malignie udało nam się zwiedzić Błękitny Meczet i uroczy rejon Sultanahmet, który rozpościara się u podnóża wzgórza. Nie ma tam turystów, a dużo wąskich i klimatycznych uliczek.
Następnego dnia Aya Sofia (10YTL) i nocny autobusik do Goreme (oczywiście z serwisem z centrum - 40YTL).