Po trzech dniach lenistwa postanowiłyśmy jechać dalej. Ze względu na oszczędności i oczywiście pragnienie nowych wrażeń ;) wybrałyśmy autostop. Dwie dziewczyny z plecakami nie muszą czekać zbyt długo, aż ktoś je zabierze. Pierwsze circa 150km przejechałyśmy z Erdżanem, właścicielem biura nieruchomości z Kas. Od razu jak wsiadłyśmy do samochodu okazało się, że ma mokre tylne siedzenie i wodę we wszystkich "zbiorniczkach" na drzwiach (cóż, widać zapomniał zamknąć okna wjeżdżając do myjni...). Po pięciu minutach zatrzymał się przy kukurydzianym fast foodzie i nakarmił nas. Jednym z mężczyzn sprzedających kukurydzę okazał się być kolega z wojska Erdżana. Po wymianie uprzejmości pojechaliśmy dalej. Erdżan całą drogę mówił do nas po niemiecku (chociaż nie znamy tego języka, o czym wspomniałyśmy...) oraz używając kilku słów angielskich. A takoż tureckiego "czok gizel!" Opowiadał co mijamy (szklarnie z papriken, tomaten :)) i pytał: najs? very najs? foto?
Erdżan wytłumaczył nam na czym polega pierwszeństwo przejazdu w Turcji: "pii biip and go", nie ważne, że przez skrzyżowanie na czerwonym świetle :)
Następny drajwer nie był już taki rozmowny, coś tam mówił po turecku, ale to już nie było to. Za to przewiózł nas do Fethiye w iście rekordowym tempie, jadąc stale ponad 100km/h, w porywach do 150. Niestety wydaje mi sie, że był typowym przedstawicielem posiadaczy tureckiego prawa jazdy :)