Geoblog.pl    vel    Podróże    Armenia i okolice    Premier wizytuje południowe regiony Armenii
Zwiń mapę
2011
10
wrz

Premier wizytuje południowe regiony Armenii

 
Armenia
Armenia, Agarak
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 277 km
 
- Pojutrze jadę na trzydniową wycieczkę do regionu Sjunik z premierem. Jedziesz? – tak właśnie się to zaczęło. Pewnie, że jadę. Razem z kolegą będziemy robić zdjęcia jako jedyna akredytowana agencja fotograficzna. Resztę 'mediów' reprezentują rządowi dziennikarze – z dwóch publicznych kanałów telewizji, radia i rządowego programu tv. Razem ok. 10 osób. Rano pakują nas do busa i ruszamy. W tempie, jakby ktoś nas gonił. Pierwszym punktem programu będzie uścisk dłoni premiera i gubernatora (wojewody?) regionu Sjunik. Zatrzymujemy się więc w polu, nad drogą betonowa arka, będąca granicą między Wajoc Dzorem a Sjunikiem. Okazuje się, że kolumna z premierem będzie tam tylko przez chwilę, więc szybko pakujemy się do busa – żeby dziennikarze mieli czas na rozstawienie kamer w kolejnym miejscu. Następny punkt programu to centrum weterynarii. Jeden budynek i nic dookoła. Wchodzimy do środka – jakiś Amerykanin daje wykład lokalnym rolnikom. Przed budynkiem zbierają się ludzie. Telewizja nagrywa krótkie wywiady z ludem. Przyjeżdża premier ze świtą. Uściski dłoni, oglądanie centrum a później kilka ciekawych spojrzeń do 'obory', głaskanie krowy, słuchanie specjalistów. Raz, dwa i pa. W Goris zatrzymujemy się na dłużej. Na obiad! Ale jak to? Całą wycieczkę sponsoruje państwo, busa, benzynę, kierowcę, obiady-śniadania-kolacje, spanie, wódkę. Dobrze takim dziennikarzom. Atmosfera jest miła, praca trochę męcząca, ale nie najgorsza.
Jedziemy dalej. Jeszcze tego samego dnia premier spotka się z młodzieżą i rozda 150 legitymacji partyjnych. Partii rządzącej, bo jakiej innej. Jest jakieś 40 stopni, młodzież podjeżdża na plac miasta Kapan autobusami. Wysiadają, ktoś rozdaje białe kapelusze z logo partii. Dzieci wymachują flagami, partyjnymi proporcami. Ktoś biegnie z transparentem. Przebrane na ludowo dziewczęta szykują się do uroczystego powitania jegomościa. Czekamy, prażymy się trochę na słońcu. Wreszcie przyjeżdża, grubo spóźniony, ale tym razem w garniturze. Najpierw powitanie, chleb, sól, czy co tam inne, złożenie hołdu przed pomnikiem lokalnego bohatera, występy, przemówienia, podziękowania. No i wszyscy wreszcie przenoszą się w cień. Gra muzyka. Po kolei będą teraz wyczytywać nazwiska osób, które chcą związać się z partią. Legitymacja ze zdjęciem, uścisk dłoni premiera, uśmiechy. Potrwa to trochę, pakujemy się więc do busa i jedziemy do centrum miasta – wysłać zdjęcia, nakręcony materiał (później okaże się, że newsem numer 1 był zawał i śmierć jakiegoś ministra, drugim – protest w Erewaniu, a dopiero trzecim – wojaże premiera).
Chociaż prawdziwą gwiazdą ormiańskiego internetu jest nieprzerwanie od kilku tygodni seksskandal z jakąś miejscową aktorką w roli głównej. Nic to, trudno.
Premier tego dnia jeszcze wypije kawę i zje lody w miejscowej kawiarni oraz uda się na koncert. Ja jadę do Kadżaran, gdzie czeka na mnie i dziennikarzy kolacja i hotel. Fajnie. Czekał też koniak oraz dwie fototapety z palmą i plażą.

Następnego dnia rano jedziemy do Meghri – premier odwiedzi miejscowy zakład przetwórstwa owoców! Świetne miejsce do robienia zdjęć. W wielkich garach gotują się owoce, wszędzie parno i gorąco. I pachnie. Jest sobota, ale pracownicy w białych wdziankach pracują, cierpliwie znoszą dziennikarzy, kamery, aparaty, udzielają wywiadów, szykują poczęstunek dla premiera. Zakład jest w trakcie przebudowy, wszędzie trwają prace. Biznes. Premier znowu każe na siebie czekać, ale to nic – mam czas na robienie zdjęć, kawę i pogawędki. Dzwoni telefon jednego z uczestników naszej wycieczki - dzwonek to utwór azerbejdżańskiego pianisty i kompozytora jazzowego Wagifa Mustafazadego. Tłumaczą mi, ze oni nie maja problemu z tym, ze to z Azerbejdżanu. Ciekawe.
Przyjeżdża świta. U boku premiera pan wojewoda (nie odstępuje go na krok i co gorsza – zawsze trzyma tę samą minę. Zakapiora, mafioso). Oprowadzanie po zakładzie, tutaj panie szykują świeże owoce do gotowania, proszę, jakie ładne (panie i owoce. Chyba trochę złe – panie – że muszą na pokaz w sobotę pracować), później kolejna sala, weki, przyrządy, maszyny, panie i panowie; jeszcze później wielkie piece, spiżarnia z milionami słoików, stoliczek z dwiema pracownicami zakładu, które coś-tam dłubią przy wekach, premier się dosiada, rozmawia – że tak, na eksport, że na Ukrainę, Rosję, cały świat. Ogląda słoik, jeden i drugi. Wystarczy. Wycofujemy się z tej piwnicy. Premier jeszcze posmakuje tych wszystkich pyszności, zrobi sobie zdjęcie z pracownikami i wsjo.
Pajechali dalsze. Tym razem Agarak, miasto przy samej granicy z Iranem. Tam odwiedzamy kopalnię. Ale nie zjedziemy na dół, obejrzymy tylko kilka poziomów kopalni, na których przetwarza się to, co wydobywają górnicy. Śmierdzi. Warunki pracy – słabe. Później powiedzą mi w pół-żarcie, że kobiety z tego miasta sypiają ze wszystkimi, bo ich mężowie od tego, co się nawdychają w kopalni, stają się impotentami.
Obiad. Tym razem premier je w jednej restauracji z dziennikarzami. Siedzi przy stole z mocarzami i co chwila wstają, żeby wypić jakiś toast. Później na chwilę przychodzi do nas, chyba chce pokrzepić swoich dziennikarzy. Jest sympatycznie. Jedziemy jeszcze do Kadżaran, do kolejnej kopalni. Po drodze tabliczki w ormiańsko-irańskim (hotele, restauracje...) oraz w zalesionych partiach gór, zaraz przy drodze – ostrzeżenia o minach. Ciekawe, czy ormiańscy dziennikarze wpadają na semantyczne pola minowe? Nie pisze się źle o kimś, kto płaci za, hmmm, właściwie wszystko. Bo przecież nie tylko za tę wycieczkę, ich pensje tez są rządowe.
W Kadżaran czekają na niego tłumy. Zatrzymują kolumnę samochodów i zmuszają do tego, by przeszedł razem z nimi do 'kopalnianego biura'. Więc idzie na czele premier, obok mafioso-wojewoda, lokalne władze, a za nimi mieszkańcy. Kadżaran to podobno miasto z zerowym bezrobociem. Kopalnia wyżywi tu wszystkich – opowiada mi rzecznik prasowy premiera. Później zabiera mnie na wycieczkę po mieście. Przyznaje, że był tam tylko raz w życiu, kilka lat temu. Więc może opowiedzieć mi tylko zmyśloną historię miasta. Tak więc okazuje się, że miast założył w VII wieku przed naszą erą przodek Jana III Sobieskiego :)

Na wiosnę będą wybory, ale kampania już się zaczęła. Zrobiliśmy z premierem ponad 800 km. Na safari. W błyskawicznym tempie, po górskich drogach – drogach takich, że można się tylko modlić, żeby kierowca nie dostał zawału w czasie jazdy.

Kilka zdjęć:
http://www.panarmenian.net/eng/photoset/all/650/
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
majka
majka - 2011-09-20 11:46
haha super!!
 
 
vel
Paulina Czarnecka
zwiedziła 15.5% świata (31 państw)
Zasoby: 290 wpisów290 67 komentarzy67 795 zdjęć795 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
02.09.2011 - 29.02.2012
 
 
21.03.2011 - 01.04.2011
 
 
25.09.2010 - 05.10.2010