Wracajac z Simao wysiadlysmy na autostradzie niedaleko wejscia do parku narodowego (albo ogrodu botanicznego?), bylo juz ciemno, wiec przenocowalysmy w hoteliku i rano wyruszylysmy ogladac slonie. Po operacji 'zakup biletow studenckich' moglysmy podziwiac: misie na lancuchu, ogromne jaszczurki w wybetonowanej dziurze, ledwo zywe weze, malpki na sznurku i za ogrodzeniem, motylki, ptaszki roznokolorowe i zero sloni. Takze moglysmy przejechac sie kolejka linowa za 40Y.
Gdy juz pozbieralysmy sie po tej lawinie atrakcji, ktora nas zasypala, pojechalysmy dalej do stolicy regionu.
Jinghong wbrew temu co twierdzi LP nie jest 'rozbudowana wioska' a zwyklym miastem. Nawet ma supermarket z czekolada Dove oraz przepiekne aleje z palmami. Postanowilysmy zostac tam dwie noce (po ponad tygodniu jazdy na zmiane pociagami i autobusami nalezalo nam sie ;)) i troche poleniuchowac. Ostatniego dnia wypozyczylysmy rowery. Gdy tylko wypelnilysmy swistek i zaplacilysmy, zaczelo gwaltownie padac hehe Wiec panowie z wypozyczalni wyposazyli nas w parasolki i moglysmy jechac za miasto. Plan byl taki, by dojechac do goracego zrodelka, ale zgubilysmy sie po drodze :) w zamian zwiedzilysmy okoliczne wioski z ogrodzeniami zrobionymi z kaktusow i przepieknymi domkami na nozkach. Na chwile przestalo padac, wiec bylo bardzo milo. Na chwile :) jazda w deszczu ma swoje uroki, wiec nie moglo byc lepiej.